Drugiego czerwca nad ranem czasu polskiego Richard Kowalski, pracujący w amerykańskim projekcie Mt Lemmon Survey, odkrył niewielką planetoidę, której szacunkowe rozmiary po wyznaczeniu orbity oszacowano na kilka metrów średnicy. Wykonane w ciągu kolejnych godzin kolejne obserwacje pozwoliły stwierdzić, że obiekt niemal na pewno znajduje się na kursie kolizyjnym z Ziemią i w ciągu następnych kilkunastu godzin wejdzie w atmosferę naszej planety.

Najtęższe głowy świata rzuciły się w wir obliczeń, wyznaczając najbardziej prawdopodobny obszar, w jakim planetoida bądź też jej fragmenty spadną. Kilka zespołów badawczych, analizując uzyskane dane wyznaczyło, że planetoida o nowo nadanym oznaczeniu 2018 LA, wejdzie w atmosferę około godziny 18:50 czasu polskiego, przelatując przez jej warstwy nad Południową Afryką i spadając gdzieś na obszarze Botswany, Zimbabwe lub Mozambiku.
Obliczenia okazały się być trafne i mniej więcej o podanej porze wiele kamer zarejestrowało potężny rozbłysk i przelot palącego się kosmicznego głazu. Dokładna analiza ruchu obiektu w naszej atmosferze z pewnością pozwoli na wyznaczenie najbardziej prawdopodobnego miejsca upadku fragmentów meteorytu.
Planetoida 2018 LA to trzeci obiekt, który wykryty został tuż przed zderzeniem z ziemią. Wcześniejsze przypadki to planetoida 2008 TC4 oraz 2014 AA. Pierwsza z nich „wylądowała” na pustynnych terenach Sudanu, a fragmenty obiektu odnalezione zostały przez kilka zespołów poszukiwawczych. 2014 AA z kolei zrobiła „plum” do wód Oceanu Atlantyckiego, jej fragmentów z pewnością znaleźć nie możemy.
Obiekt sprzed kilku dni eksplodował w atmosferze, co obserwatorzy z tamtejszych rejonów mogli usłyszeć. Ponadto badania radarowe wykazały, że eksplozja uwolniła energię o wartości około 500 ton trotylu, co świadczyłoby, że obiekt miał najprawdopodobniej rozmiary około 2 metrów.
Niezwykle ciekawa sytuacja, choć niekoniecznie związana z naszym regionem. Warto jednak podkreślić, że spore ilości takiego typu ciał rokrocznie spada na ziemię, nie stwarzając oczywiście realnego zagrożenia. Istnieje jednak póki co duży problem z wykrywaniem wszystkich obiektów, których rozmiary nie przekraczają 50 metrów średnicy. O niektórych przypadkach istnienia takich ciał dowiadujemy się właśnie w momencie, kiedy spadają one gdzieś nad zamieszkałymi terenami. Jedną z najbardziej głośnych sytuacji był meteoryt Czelabiński z 2017 roku, o którym miałem okazję już wspominać. W Polsce natomiast miejsc gdzie doszło do potencjalnych zjawisk podobnego typu jest także sporo. Być może któryś z Czytelników pamięta incydent z maja 2000 roku, ściśle związany z naszym regionem. Przelot jasnego meteoru na dziennym niebie z rozbłyskiem i dudnieniem podobnym do uderzenia pioruna zakończył się prawdopodobnie spadkiem meteorytów na pograniczu Czech i Polski w zalesionym terenie w okolicach góry Czantoria. Fragmentów do dzisiaj nie odnaleziono.
Warto dodać, że druga połowa czerwca to okres wzmożonej aktywności meteorów przynależących do obfitego w duże ciała roju Południowych Taurydów. Taurydy obserwować możemy nocą na przełomie października i listopada. Tak samo na przełomie czerwca i lipca rój przecinając orbitę Ziemi w innym miejscu daje możliwość obserwowania największych zjawisk na niebie dziennym. Typowe wyglądanie w jasne dzienne niebo nie da wymiernych efektów, i w ich przypadku warto nastawić się na traf, że akurat w odpowiednim miejscu i czasie takie zjawisko ujrzymy. W przyszłym roku Ziemia, przecinając na przełomie czerwca i lipca strumień Południowych Taurydów, wejdzie wg prognoz w obszar, gdzie najprawdopodobniej poruszać się mogą obiekty o rozmiarach od kilku do kilkunastu metrów średnicy. Kto wie, co wówczas napotkamy na drodze wędrówki naszej planety wokół Słońca. Zważywszy na to, że w 1908 roku katastrofa tunguska najprawdopodobniej wywołana została przez ciało pochodzące z tego roju...
Koniec straszenia... Udanej środy!
Autor: Michał Kusiak
ZOBACZCIE FILM
Planetoida 2018 LA uchwycona przez jedną z kamer w Ottosdal podczas przelotu w atmosferze ziemskiej.